„CZY ABSTRAKCJA MA EMPATIĘ”? O TOMIE „HIOBBY” ŁĘKO ZYGMUNTÓWNE
„Hiobby” – wspaniała, czwarta książka poetycka Łukasza Kaźmierczaka/Łucji Kuttig, wydana tym razem pod pseudonimem Łęko Zygmuntówne – dotarła i do mnie. Czytam ją przede wszystkim jako przejmującą opowieść o rozdźwięku między akumulacją wiedzy a możliwościami kształtowania rzeczywistości, także w sferze uczuciowej. O tym, ile jeszcze intelektualnych systemów musi opanować podmiocie liryczne, aby zyskać prawo do swoistości (i) „swojości” subiektywnych „poczuć” (podmiocie jest osobą niebinarną, utożsamiającą się z „trzecią płcią”). Także: o niemożności wyrwania się z pułapek własnej inteligencji i przejścia na drugą stronę doświadczenia – w tym sensie blisko byłoby bohaterzu tomu Zygmuntówne do bohaterki „Pianistki” Jelinek. Na szczęście podmiocie „Hiobby” dysponuje imaginarium i wiedzą pozwalającym jex przejmować najlepsze naukowe procedury i przeszczepiać je na grunt autorefleksji, co sprawia, że udaje jex się zachować zarówno poczucie logiczności własnych przeżyć (co chroni przed obłędem),jak i godność płynącą z wewnętrznej integralności i autentyzmu. Całość to, zdobiona intrygującymi ilustracjami Piotra Bosackiego, zanurzona w krystalicznie czystej zawiesinie intelektu reakcja analizy, w której wytrącają się oryginalne pierwiastki all-chemicznych „wspólnych mianowników" nauk ścisłych i języka, cudownego słowotwórstwa/neosemantyki i czasem gorzkich, czasem kpiarskich, niezmiennie krytycznych obserwacji społeczno-kulturowych. Bardzo polecam!
Tom w niezwykle oryginalny sposób porusza temat niebinarnej płciowości i seksualności, bardzo kreatywnie (językowo i koncepcyjnie) wtórując tej tematyce dyskursem naukowym. To wzajemne dopełnianie się dwóch różnych poetyko-tematyk przypominało mi improwizowany dialog podpatrujących się i reagujących na siebie na bieżąco jazzmanów, przy czym muzykami byłyby tu różne aspekty rzeczywistości: subiektywnie, afektywnie i sensorycznie doświadczana seksualność i cielesność versus zamknięta w "obiektywnych widnokręgach nauki" wiedza intersubiektywna, mierzalna i sucha. O ile zgadzam się z Michałem Trusewiczem, że relatywnie najsłabiej wypadają nieliczne fragmenty deklaratywne, opisujące płciowość naukowo definiującym językiem, o tyle w o wiele częstszych, najbardziej olśniewających i niepowtarzalnych partiach to nauka daje się zwieść na cudne i brudne manowce "zarastania płcią". Daje to w efekcie teksty egzystencjalnie bardzo gęste – również dlatego, że czuć w nich rzeczywistość, która uwiera autorze. "Agresty" są cierpkie, bo kościół oferuje zabawę w chowanego, a w życiu codziennym zawsze znajdzie się Martyna gotowa łączyć do obrzygu (nie)zdrowy rozsądek z tradycyjną martyrologią. Znacie? Znamy. Ale, zapewniam, nie w tak fantazyjnym i odważnym wydaniu.